Właśnie odświeżyłem sobie film z dawnych lat. Powinien spodobać się każdemu wielbicielowi mieszanki SF i Fantasy. Dla mnie wprowadzona ilość elementów fantasy w filmie to minus.
Każdy odcinek jest ciekawie opowiedziany. Nastrój doskonale budują tematy muzyczne i udźwiękowienie. Serial ogląda się jednym tchem dzięki rozwojowi głównych wątków: poszukiwania Ziemi, naprawienia kontinuum czasoprzestrzennego i romansowemu.
Niestety na koniec widz dostaje pięścią w twarz. To, że scenariusz w zasadzie pomija fakt, że Valerian, jako agent czasoprzestrzenny w zasadzie zawiódł jestem w stanie znieść. Ale dużo gorsze jest to, że na zakończenie wątku romansowego w momencie podniesienia temperatury do maksimum, ktoś po prostu wcisnął przycisk RESET. Nawet, jeśli planowano kontynuację (po latach jest to raczej wątpliwe) ,to zakończenie wyszło to beznadziejnie.
Komiks dopiero czytam ,ale z tego co widzę, to serial ma z nim wspólne w zasadzie tylko imiona bohaterów i niektóre elementy uniwersum.
Wiadomo, tylko każdy z widzów czekał aż się pocałują i zostaną oficjalnie parą a tu takie rozczarowanie meh...
Nie każdy. (:
Niekoniecznie muszę mieć wykładaną kawę na ławę; otwarte zakończenia dają większe pole do interpretacji. Osobiście takie zamknięcie opowieści mnie pasuje, podobnie jak w "Chucku".
I tu, i tam bohaterowie mieli taką chemię, że serio, nie widzę potrzeby pocałunku by "oficjalnie zostawali parą". To nie podstawówka.
Rozczarowanie to miało miejsce w filmie, gdzie z postaci Valeriana, którą przecież mocno inspirował się George Lucas tworząc postać Hana Solo, Luc Besson - nomen omen wieloletni wielbiciel komiksów - zrobił ckliwego wymoczka. Film technicznie piękny, Laurelina nawet bliska oryginałowi (piszę o charakterze), ale w moim odczuciu to nie jest TEN Valerian. Za to tam masz pocałunki. :P