Pierwsza, to ścieżka dźwiękowa. Klimatyczna, znacząca, nastrojowa. Jedne piosenki się poznaje, inne dopiero się pozna („Mr. & Mrs. Jones”) – wszystkie są na podobnym poziomie. Nie wysokim czy niskim, bo nie tą miarą się je ocenia. Nie w tym filmie.
Drugą, jest kreacja Cilliana Murphy’ego w roli transwestyty lat 70. Oscarowa to za mało powiedziane. Ten facet tak prawdziwie odegrał transseksualistę, że głowa mała. Wymieniając po kolei: skala głosu, ruchy, mimika, słownictwo (zdrabnianie, szeptanie*), całe to wczucie się w tę orientację. Biło to od niego. Niesamowita sprawa.
Sama historia to już nic specjalnego. Standardowa, dynamicznie poprowadzona, ale nieinteresująca.
6/10
*Palahniuk określił to jako „zmuszacz do pochylenia się”. Kobieta tak mówi kiedy chce, by facet pochylił się ku niej. Mistrzyni w tym fachu: Marilyn Monroe.