Już przed premierą w Polsce "Ida" Pawła Pawlikowskiego, zbudowała sobie silną rekomendację – nagrody na festiwalach w Toronto, Warszawie, Londynie oraz Gdyni. Jednogłośnie pochlebne wypowiedzi
Już przed premierą w Polsce "Ida" Pawła Pawlikowskiego, zbudowała sobie silną rekomendację – nagrody na festiwalach w Toronto, Warszawie, Londynie oraz Gdyni. Jednogłośnie pochlebne wypowiedzi zarówno polskich jak i zagranicznych krytyków. Słowem wystarczające podstawy abym udzielił obrazowi kredytu zaufania w ciemno.
Film opowiada o młodej dziewczynie (Ida Lebenstein), która przed złożeniem ślubów zakonnych zostaje poddana próbie. Siostra przełożona sugeruje jej nawiązanie kontaktu ze swoją jedyną krewną Wandą Gruz (w tej roliAgata Kulesza) – byłą panią prokurator, która po pełnej "sukcesów" karierze w wymiarze sprawiedliwości ("sama wysłałam kilku ludzi na śmierć") – zaczęła zmagać się z problemami egzystencjalnymi... Egzotyczny duet wyposażony w klasowego Wartburga wyrusza wspólnie w PRL-owską wieś lat 60. w poszukiwaniu wiedzy o nieznanym losie swoich żydowskich krewnych.
Tematycznie "Ida" jest krewnym będącego niedawno na afiszach "Pokłosia". Jeśli chodzi o sposób wyrazu i kreowania narracji, jest jego totalnym przeciwieństwem. Obraz jest bardzo ascetyczny w formie i mądrze ostrożny w przekazywanej treści. Zmaga się z kwestiami drażliwymi i konfliktogennymi w sposób niezwykle subtelny i dojrzały. Film budują milczenie, fabularne niedomówienia, monochromatyczne zdjęcia, muzyka (m.in. "Nie płacz, kiedy odjadę", "Miłość w Portofino", "Serduszko puka w rytmie cha-cha" przeplatane Coltranem, Bachem i Mozartem), i... genialna jak zawszeAgata Kulesza.
Relacja Idy z Wandą stanowi dosyć sprawnie przedstawiony intymny mikrokosmos większej konfrontacji – między idealizmem, wiarą i niewinnością a zepsuciem, sceptycyzmem i rozczarowaniem światem. Ten konflikt wkomponowany jest w powojenne trudne dziedzictwo Polski, opisane w filmie przez zbrodnie hitlerowców, komunizm, Kościół oraz wspólny los Żydów i Polaków. "Ida" odwołuje się do zbiorowego sumienia, ale bynajmniej nie po to, by prosto kwalifikować jako kata bądź ofiarę. Zakończenie opowiadanej historii pozostaje otwarte – reżyser zostawia widza osamotnionego, osaczonego przez nasuwające się wątpliwości i trafnie zadane, pozostawione bez odpowiedzi pytania.
Sam sposób snucia narracji wydaję się trafiony, jednak momentami faktyczna realizacja nie zawsze jest przekonująca. Film jest tak oszczędny w środkach ekspresji (m.in. statyczne czarno-białe zdjęcia, niewielka ilość dialogów, stonowane aktorstwo), że trudno momentami o emocjonalne zaangażowanie w historię. Efekt wzmaga niefortunne ulokowanie niektórych dialogów, oraz nie do końca zazębiające się zestawienia estetyk np. motywu zbrodni wojennych i wątku romansu Idy z przystojnym saksofonistą (przygrywającym Coltrane'a do kotleta...). Solidne (ale nie wybitne) zdjęcia nie są w stanie wystarczająco zrekompensować wspomnianych niedoskonałości. W konsekwencji całość znacznie traci na sugestywności.
Jeśli "Idę" zestawić ze współczesnymi filmami polskimi to jest to obraz z pewnością pozytywnie się wyróżniający. Jeśli nie ograniczać się w porównaniach, ocena nie musi być już tak jednoznaczna. Niemniej film stanowi cenny powiew świeżości, nie tylko jeśli chodzi o polskie kino, ale także o dyskurs publiczny dotyczący niełatwej konfrontacji ze spuścizną przeszłości.